Skip to content
Kategorie:

C Y R K, czyli jak wyglądają studia w p0lsce

Post date:

Miałem wątpliwości co do publikacji tego tekstu, obawiałem się ewentualnych problemów na uczelni. Jednak teraz, kiedy ukończyłem stopień pierwszy i zdobyłem tytuł inżyniera, postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami oraz tym, co mnie spotkało podczas studiów w Polsce.

Początkowo mój blog miał poruszać jedynie tematy związane z programowaniem. Jednak jako studenta informatyki, na piątym semestrze „nauki” – używam cudzysłowu ponieważ był to semestr prowadzony w pełni zdalnie – spotkała mnie bardzo nieciekawa sytuacja.

Podczas wykładu związanego z tworzeniem gier komputerowych, nasz nauczyciel zaczął opowiadać o zupełnie odmiennych tematach, które nie miały nic wspólnego z treścią kursu (takie było przekonanie większości studentów, ale nie jego).

Zgodnie z planem zajęć, miało być siedem wykładów, z czego ostatni miał być poświęcony zaliczeniu. To oznaczało, że mieliśmy sześć spotkań, aby przekazano nam istotne treści, mimo to pięć z tych sześciu wykładów odbyło się niezgodnie z sylabusem. Gdy prowadzący w końcu zdał sobie z tego sprawę i zauważył, że studenci mają z tym problem, poprosił kogoś innego, aby przeprowadził wykład za niego. Ta osoba miała jedynie tytuł magistra i na jego barkach spoczęło zadanie przygotowania prezentacji na cały wykład, w której miał streścić wszystko, co powinno znaleźć się w trakcie całego semestru zajęć.

Kiedy zajęcia odbywały się jeszcze w tradycyjny sposób, w większości sal laboratoryjnych widniał piękny napis:

Nie niszcz sprzętu i urządzeń, płacą za to polscy podatnicy.

Rozumiem troskę uczelni o to, aby środki nie były marnowane przez studentów, co jest zrozumiałe. Jednak trudno mi pojąć, dlaczego nikt nie zwraca uwagi na to, czy środki podatników, którzy przecież w dużej mierze są także studentami, są wykorzystywane właściwie. Warto zadbać o to, aby pieniądze przeznaczone na wynagrodzenia dla nauczycieli akademickich były inwestowane w te osoby, które rzetelnie wykonują swoje zadania, takie jak pomoc studentom w przyswajaniu wiedzy i umiejętności. I w tym miejscu pojawia się pierwszy problem.

Po kilku semestrach dowiedziałem się, że nauczyciel akademicki nie ma obowiązku prowadzenia zadań zgodnie z sylabusem przedmiotu. Nie, i kropka. Gdy student zwróci uwagę, ten wpada w szał, obrażając go i grożąc innym, niezainteresowanym tematem, studentom, którzy przyszli zwyczajnie na wykład, żeby dostać obecność (która nie jest obowiązkowa, ale wykładowcy to nie obchodzi, i pod przymusem nie pozwolenia na przystąpienie do egzaminu każe wpisać się na listę) czy też po prostu przespać, nie zaliczając nikomu przedmiotu.

Po obserwacji takiego grubiaństwa czy też marnotrawstwa pieniędzy podatników, a przede wszystkim czasu studentów, powinien zrobić jeden z nich? Pójść i to zgłosić? W sumie nie zaszkodzi… Poszedłem więc do prodziekana do spraw studenckich, odpowiedź jaką dostałem wyglądała mniej więcej tak, parafrazując: “Niestety, nie da się nic z tym zrobić, że pan profesor prowadzi zajęcia niezgodnie z sylabusem. Jeśli panu przedmiot nie pasuje, można go jeszcze zmienić, bo mamy początek semestru”.

Prawda, przedmiot był obieralny, prawda, mogłem go zmienić, ale dlaczego miałbym skoro chciałem się nauczyć właśnie podstaw pisania gier komputerowych?

Dla zainteresowanych link z sylabusa przdmiotu: Gry komputerowe 1 – Sylabus
Jeśli miałby zniknąć kiedyś w „niewyjaśnionych” okolicznościach to zamieszczam także screenshot:

Jeśli jeszcze nie zapaliła się Tobie, mojemu drogi czytelniku, czerwona lampka, to się nie martw, to dopiero początek paranoi nauczyciela akademickiego.

Mimo, że na zajęciach nie pojawiały się tematy, które powinny być poruszane zgodnie z treścią sylabusa, pan profesor prowadzący wykład postanowił wprowadzić wyjściówki, które mimo że nie podlegały ocenie, nakładały niepotrzebny stres i marnowały czas obu stron.

Jeśli byłeś na studiach, drogi czytelniku, to wiesz dobrze, że mało który student uczy się systematycznie, mało też który słucha wykładów. Dla mnie to nic dziwnego, jednak dla prowadzącego przedmiot było to niemałe zaskoczenie! Który robienie bezsensownych testów to nie przeszkadzało i postanowił, marnując jeszcze więcej czasu, na powtarzanie tematów na kolejnym wykładzie, głównie tych, które nie uzyskały satysfakcjonujących go wyników z wyjściówek.

Dzień czy dwa po tym wykładzie pojawiła się informacja na kanale głównym do przedmiotu:

Mimo wszystko pomyślałem, dam mu drugą szansę, może miał gorszy dzień/tydzień/miesiac/semestr/życie, kto to wie?

Semestr trwał dalej, ludzie na laboratoriach męczyli się, tworząc prototypy swoich gier, w większości opierając swoją wiedzę o tutoriale z internetu czy dokumentację wybranego przez prowadzącego laboratoria silnika Unity, czasami co nieco podpytując prowadzącego laboratoria, była to inna osoba niż prowadzący wykład, więc była to osoba kompetentna.

Jedni studenci zaliczyli laboratoria lepiej, inni gorzej, jedni na 3, inni na 4 czy 5. Pojawiła się więc kwestia przepisu ocen z laboratorium na wykład, była to dosyć częsta praktyka w trakcie studiów, odciążało to prowadzącego wykład od sprawdzania nadmiarowych prac, a studentów poniekąd nagradzała za włożony trud w projekt na laboratoriach. Na wykładzie poprzedzającym egzamin zostało więc zadane pytanie, odpowiedź była dość stanowcza, parafrazując: “Nie, nie będzie przepisu z laboratorium, każdy musi napisać egzamin”.

Pan profesor powiedział, tak to przecież powinniśmy mu zaufać, bo…

Czy jest coś w świecie więcej wartego niż słowo które dajesz innym?

Niestety, za chwilę przekonamy się, że nie można ufać słowom nauczyciela akademickiego.

Jednak zanim o tym się studenci przekonali, to przyjmując słowa pana profesora z pokorą, zaczęli uczyć się do egzaminu z przedmiotu, prowadzonego niezgodnie z sylabusem, bez wiedzy jaki będzie zakres pytań. Czy będą o tym, co było na wykładach, czy raczej o tym, co powinno było na nich się pojawić?

Dwa dni przed egzaminem niektórzy ze studentów zaczęli dostawać nietypową wiadomość na Teams od prowadzącego zajęcia o treści:

O dziwo otrzymali taką wiadomość tylko Ci którzy otrzymali także 5 z laboratorium. Przypadek, nie sądzę?

Ludzie próbowali wyjaśnić, co oznaczały te wiadomości, ale niestety odpowiedź otrzymali dopiero w dniu egzaminu, że to pomyłka i wszyscy będą musieli pisać egzamin.
No i czego tu nie rozumiesz, studenciaku?
Wiadomość na Teams nie jest wiążąca w żaden sposób, więc mogę się jej wyprzeć w dowolnym momencie.

Studenci sfrustrowani, ale mimo wszystko przystąpili do egzaminu. Zadań było cztery. Trzy z nich dotyczyły przedmiotu, a jedno ostatnie nie dotyczyło… niczego?
Z resztą, sami zdecydujcie:

Wiecie? Nie? Może, nie rozumiecie?

„Hah, głupi studenci myślą, że wszystkie mózgi pozjadali, a nie potrafią prostego zadania zrobić na poziomie 3/4 klasy szkoły podstawowej. Nie to co ja!”
~ pan profesor c. 2021, a przynajmniej sądze, że tak myslał

Zapytacie pewnie skąd on wytrzasnął takie zadanie…
Wystarczył szybki google aby otrzymać odpowiedź:

A tutaj jeszcze link do arkusza: KANGUR 2020 – Arkusz

Kiedy próbowałem po napisaniu egzaminu dopytać, dlaczego na egzaminie było pytanie z kangura, dodając, że to uwłacza studentom, tym bardziej że przedmiot i tak był źle prowadzony i niezgodnie z sylabusem, zostałem wyśmiany i zmieszany z błotem. Po czym po około godzinie dostałem wiadomość od pani prodziekana, która znała sytuację, że mam się stawić na rozmowę z dziekanem Peją (pseudonim nieartystyczny).

Na rozmowie, czy raczej monologu dziekana, bo nie pozwolono mi dojść do słowa, zostało postanowione, że muszę napisać przeprosiny dla prowadzącego przedmiot, ponieważ podważyłem jego kompetencje do prowadzenia przedmiotu. Po czasie dochodzę jednak do wniosku, że nie dało się ich podważyć, skoro ich w ogóle nie wykazywał.

Pisanie wniosku poszło bardzo dobrze, oto pierwszy i ostatni draft:

Szanowny Panie Profesorze,

moje zachowanie w stosunku do pana profesora było naganne i nie spełniało w żaden sposób podstawowych reguł dyskusji akademickiej i nie powinno mieć nigdy miejsca, a tym bardziej pojawić się na publicznym kanale.

Jako student nie jestem osobą kompetentną na tyle żeby w jakimkolwiek stopniu podważać pańską wiedzę i umiejetności. Rozumiem, że Sylabus jest jedynie wytycznymi przedmiotu i nauczyciel akademicki może na jego podstawie sugerować się zakresem tematów omawianych w trakcie trwania kursu oraz, że jako student nie ma prawa podważać decyzji w jaki sposób prowadzony jest przedmiot. Przyjąłem do wiadomości, że celem studiowania jest samodzielne przyswojenie wiedzy z ustalonego przez nauczyciela akademickiego zakresu oraz, że rolą nauczyciela akademickiego jest jedynie pomoc w przyswojeniu tej wiedzy. Jestem świadomy tego, że nauczyciel akademicki przeprowadzając zaliczenie przedmiotu rozlicza studenta z ustalonego zakresu tematów obowiązujących w danym kursie, co nie jest jednoznaczne z zakresem tematów omówionych w czasie zajęć. Przyjąłem i rozumiem fakt, że rolą nauczyciela akademickiego jest kształcenie ludzi w określonym zakresie zagadnień i ocena czy dany student posiada predyspozycje niezbędne do wykonywania określonego zawodu. Wiem, że student nie ma prawa podejmować decyzji dotyczących sposobu jego kształcenia przez nauczyciela akademickiego.

Draft został jednak odrzucony, a dodatkowo w odpowiedzi dostałem treść przeprosin napisaną przez samego pana profesora (XD), których treści nie będę tu już zamieszczać…
Pod wersją przeprosić dla pana profesora napisaną przez niego samego miałem się jedynie podpisać… więc żeby nie mieć dalszych problemów, tak też zrobiłem. Sprawa się skończyła, a przynajmniej tak myślałem.

Po jakimś czasie, już w kolejnym semestrze, odezwał się do mnie chłopak należący do samorządu studenckiego z zapytaniem o co chodzi z tymi przeprosinami, które dostali także oni na mail, za nakazem dziekana.

Od przewodniczącego samorządu dowiedziałem się kilku bardzo ciekawych rzeczy co do pana profesora, z którym miałem zajęcia w poprzednim semestrze. Jedną z nich była pewna informacja…

Otóż to, okazało się, że gdyby nie moje zachowanie, profesor zostałby zwolniony z uczelni, ponieważ mieli z nim problemy już od kilku lat, a mój występek dał mu kartę przetargową, która pozwoliła mu zostać na uczelni jeszcze jeden rok.

Byłem tym dość mocno zszokowany, ale ta sytuacja nauczyła mnie jednego: jeśli coś śmierdzi, to tego nie ruszaj, bo się pobrudzisz, a jeśli dasz mu trochę czasu, to w końcu samo się rozłoży i wyjdzie to wszystkim na dobre.

Pozdrawiam wszystkich którzy wytrwali do końca i napewno nie pozdrawiam pana profesora, niech spotka go załużona kara za jego zachowanie, ja już do tego ręki nie przyłoże, bo się jeszcze pobrudzę, znowu 😉

I jeszcze dla wytrwałych podrzucam filmik który jest już swego rodzaju memem na mojej uczelni https://www.youtube.com/watch?v=UzW3u0d8hqY nie związany z przedmiotem czy całą sytacją opisaną powyżej.